zbiory 2020
...a zapowiadało się tak pięknie...
założenie było takie, żeby jak najmniej kupować, a jak najwięcej korzystać z własnych grządek. gdybym z tegorocznych zbiorów miała wyżywić całą rodzinę do przyszłej wiosny, to ciężko by było...
wiosna była pełna kiełkujących na parapetach nasion. później przyszła susza - po suszy deszcze i powódź. chłodne lato, plaga ślimaków...
w zeszłym roku pomidory zbierałam wiadrami, a na początku jesieni już nie mogłam na nie patrzeć. w tym roku miałam około 500 sadzonek pomidorów. najładniejsze posadziłam w foliakach, resztę wysadziłam na specjalnie przygotowanym poletku osłoniętym brzozami od najgorszych wiatrów (wydawałoby się, że przytulna miejscówka). jeden z foliaków przegrał z wiatrami jeszcze w połowie lata. pomidory pod chmurką miały pojedyncze kwiaty, z których wyrosły 3 (słownie: trzy) sztuki odmiany koktajlowej.
truskawek zjedliśmy kilka - prosto z krzaka. szalejąca na grządkach pleśń pochłonęła resztę. nie mam ani jednego słoika dżemu. to samo tyczy się świdośliw i malin (o dziwo, w ostatnich dniach października pojawiły się żółte maliny, słodkie jak koncentrat cukru).
cebule... z ziemi wyciągnęłam egzemplarze niewiele większe od posadzonych. tak samo było z ziemniakami. od sąsiadów słyszałam podobne historie...
borówki... wczesne odmiany - pięknie zakwitły, a potem ściął je chłód (jeden z krzaków padł niewskrzeszalnie). odmiany późniejsze nie zdążyły dojrzeć - na gałązkach nadal tkwią pomarszczone zielone owoce.
winogrona zjadła pleśń. grzyby wyrosły także na znacznej części siana przeznaczonej dla kóz.
kiepsko było nie tylko na moich grządkach. zwykle zaopatrywałam się w hurtowe ilości wszelakiego miodu. gdy w tym roku odwiedziłam naszego miodarza, to okazało się, że wybór jest niewielki, a dodatkowo ceny poszybowały w górę. i mimo iż jest środek lata, to on już swoje ule przygotowuje do zimy. czysta abstrakcja.
jakby tego wszystkiego było mało - beznadzieję pogłębiały coraz to nowsze obostrzenia z okazji wirusa - lepiej nie wychodzić, lepiej się nie gromadzić, lepiej omijać targowiska... z jedynego wypadu na targ przywiozłam tylko śliwki i dwie nowe jeżówki do kolekcji.
ale jak to? rok bez słoików?
nie...
wzięłam się za to, co jednak udało mi się upolować. i tak pojawiło się kilka nowości w mojej spiżarni. na przykład śliwki z rumem i cynamonem oraz śliwki z imbirem i trawą cytrynową, a także eksperymentalna śliwkowa nalewka. nie, nie zapomniałam o śliwkach w czekoladzie, ale po prostu szukałam jakichś nowych smakowych kombinacji. co więcej? na zimowe herbaty czekają wiosenne syropogalaretki z mniszka (mlecze w słoikach). i jeszcze w piwnicy dojrzewa nalewka z kwiatów czarnego bzu. muszę powiedzieć, że jest to najładniejsza nalewka, jaką do tej pory robiłam...
wiele pomidorów nie zdążyło dojrzeć - zwłaszcza w rozwalonym foliaku. tak więc, do słoików trafiły pikantne zielone pomidory.
nalewka z róży to standard. oprócz niej powstała dżemogalaretka. robota tak upierdliwa, że głęboko zastanawiam się nad dzieleniem się nią z kimkolwiek :p
wiosenne czereśnie zamieniły się w kompoty - udało mi się zrobić tylko kilka słoików, bo potem był wysyp robali.
na szczęście pigwy i pigwowce nie zawiodły. skończyły jako nalewki i soki.
dwa krzaki aronii dostarczyły małe wiaderko owoców. sok mam jeszcze z poprzedniego roku - więc tegoroczny zbiór zamienił się w nalewkę.
udało mi się zrobić też trochę suszków - na półce stoją takie susze jak mięta, lubczyk, czosnek, natka pietruszki i grzyby. ostatnie kwiaty lawendy schną na sznurku - czaję się ze zrobieniem lawendowego cukru...
byle do wiosny...
Komentarze
Prześlij komentarz