ranczo



poszukiwania swojego miejsca na ziemi trwały długo.

znalezienie działki, która równocześnie byłaby:
po pierwsze - duża,
po drugie - możliwa do zabudowania,
po trzecie - z widokiem,
po czwarte - nie na płaskim terenie,
po piąte - na podkarpaciu,
po szóste - w przystępnej cenie,
graniczyło z cudem. bo: jeśli duża, to działka rolna i nierzadko bez dojazdu, jeśli działka budowlana, to cena sięgała dziesiątek albo i setek tysięcy, itd... prawa budowlane, działkowe, sprzedażowe, rolne i wszelakie - wszystko to zmienia się co chwilę i zdarzały się sytuacje, że tuż przed podpisaniem umowy kupna, zmiana w prawie uniemożliwiała postawienie domu na tym konkretnym kawałku ziemi.

była też przykra historia, kiedy okazało się, że działka graniczy z jednym z największych w okolicy osuwisk... ten fakt wyszedł na jaw dzień po podpisaniu umowy...

działki, które na zdjęciach wyglądały interesująco - a w rzeczywistości okazywały się mieć mnóstwo defektów - były niemal standardem.

poszukiwań nie ułatwiał również fakt przebywania 800 km od wymarzonych terenów.

któregoś dnia pojawiła się informacja, że ktoś ma na sprzedaż trochę ziemi - różne działki, w różnych miejscach. wyglądały obiecująco. obiecanki - cacanki... 12 godzin podróży i... do jednej dojazd taki, że nawet latem było ciężko dotrzeć, druga nawet z ładnym widokiem - ale nieduża i z każdej strony płot sąsiada z tujami (o fuuu) i w dodatku na wschodnim zboczu góry, trzecia z cudną doliną poniżej - ale w urzędzie okazało się, że właśnie tam, tą dolinką mają biec słupy - te takie największe i najbrzydsze, jakie tylko można sobie wyobrazić...

nadzieje na własne 4 kąty pośród pól zaczęły wygasać. marudząc, a właściwie żaląc się wszystkim i nikomu mówiłam, że chciałabym działkę z zachodnim nachyleniem, bo tak strasznie chciałabym oglądać zachody słońca... i wtedy owy właściciel działek zapytał "mówi pani, że na zachodnim zboczu...? no to pojedźmy w jeszcze jedno miejsce..."

tak więc pojechaliśmy.
veni, vidi, vici.

właściciel musiał się chwilę zastanowić nad ceną. ale dobiliśmy targu. później oczywiście nie zabrakło przygód w urzędach, jednak pan sprzedający działkę okazał się bardzo pomocnym człowiekiem.

i tak trafiliśmy na wzgórze...

na początku było... pole... a pole było 3 kilometry za granicą świata...

w połowie 2015 roku zaczęła się budowa, a tuż przed wszystkimi świętymi roku 2016 spędziliśmy pierwszą noc we własnych 4 ścianach. ściany były gołe, z mebli był stół z krzesłami, łóżko i dolny rząd mebli kuchennych. łazienka w połowie zrobiona. brak elewacji, brak było również ocieplenia budynku. ale po dziurki w nosie mieliśmy wynajmowanych lokali... zwłaszcza, jeśli oferowały kiepskie (bardzo) warunki.

o ekipach budowlanych moglibyśmy książkę napisać. albo i dwie.

w planie poza domem jest garaż oraz stajnia. ale kiedy powstaną...? tego nie wie nikt...

Komentarze

Popularne posty