kolejny rok na wzgórzu
gdyby patrzeć na miesiące, to w sumie jest nieźle - ostatnio pisałam w grudniu, teraz mamy styczeń. w końcu takie było noworoczne postanowienie - regularnie robić notatki o życiu na końcu świata. no niestety z postanowieniami tak czasem bywa... że... no wiecie...
minął sobie rok, ale w sumie to bardzo dobrze go pamiętam. w styczniu było wiosennie, ferie były do kitu, dzieciaki nawet bałwana nie ulepiły. w lutym jak sypnął mokry śnieg, to nie było prądu przez kilka dni - w niektórych domach nawet przez tydzień. wiekowe drzewa pękały jak zapałki, moje rokitniki zmalały o 3/4.
śnieg zawalił również foliaka, więc żadnych pomidorów i innych szklarniowych warzyw nie było. potem zaczęły kozie narodziny i dni upływały na głaskaniu puchatych maluchów.
pojawiła się też niewiadomo skąd nowa roślina pod domem - śnieżyca.
przez lato rosły sobie chwasty i czasem nawet jakaś przydatna zielenina (ale jesienią się okazało, że np. z wszystkich zawiązek pigwy wyrosła tylko jedna sztuka). pod względem upraw rok był - krótko mówiąc - do kitu. z pozytywów należałoby wymienić stajdołę, która nareszcie jest na tyle wykończona, że ma już lokatorów.
wpadłam też w szał robienia ceramicznych talerzyków w kształcie dyni.
a tuż przed świętami od sąsiadów dostaliśmy najpiękniejszą choinkę, jaką kiedykolwiek miałam.
styczeń 2024. wietrzny, zimny, paskudny. mokry, błotnisty, szary. ferie zaczęliśmy z temperaturą na plusie. pocieszam się cynamonową herbatą. co przyniesie ten rok?
Komentarze
Prześlij komentarz