kolejny rok

wbrew pozorom - sylwester był huczny. ze wzgórza mieliśmy widok na fajerwerki ze wszystkich bliższych i dalszych wsi. pomijając pojedyncze wystrzały wieczorne, to pokaz właściwy trwał chyba z piętnaście minut.

zwierzaki nie były zbyt zadowolone, ale obyło się bez histerii. koty wpakowały się do swojej budki i zdaje się, że wszystko przespały. sucz zaszyła się w budzie i niechętnie wystawiała z niej głowę. kołtuniasty był nieco odważniejszy, ale widać było, że zupełnie nie rozumie, co się na tym świecie dzieje. dezorientacja jednak nie sparaliżowała go kompletnie i nie pogardził nocną przekąską w postaci wielkiego suszonego świńskiego ucha. rano już kity chodziły i wszystko toczyło się swoim rytmem.

toast wznosiliśmy trzema szklankami (zgadza się - do kieliszków jeszcze się nie dokopałam). pojawił się spontaniczny gość. na złamane serce podobno dobrze robią bieszczady - ale do rancza jednak trochę bliżej...

senny pierwszy dzień roku jak zwykle niepostrzeżenie przepłynął. a drugi dzień rozpoczął się od kolędy. nie, nie obudziliśmy się z pieśnią na ustach. odwiedził nas ksiądz. jak już przedarł się przez błota (śnieg kryje się już tylko po rowach, tylko czekać aż pąki na drzewach zaczną pękać), to spędził u nas chyba godzinę. tradycyjnie - ksiądz zamówił kawę. i choć nie jest typem cukrożercy, to jednak na ciastka owsiane z żurawiną i białą czekoladą się skusił...

po obrzędach ze sfery sacrum wymieniliśmy się opowieściami wszelkiej maści - tematy sięgały od korepetycji z angielskiego, przez dzieci, aż po roboty budowlane. i tak usłyszeliśmy, jak to dzieci potrafią jednym krótkim słowem trafić w samo sedno:

podczas przedświątecznych zajęć z dziećmi, ksiądz włączył im bajkę o pierwszych świętach - no i byli tam oczywiście wszyscy, łącznie z trzema królami i jednym herodem. po seansie była chwila na krótką pogadankę i powtórzenie nabytej wiedzy. tak więc było o pastuszkach, o królach no i jednemu chłopcu trafiło się pytanie "a kim był herod?". odpowiedział "skulwesynem". no i - w gruncie rzeczy - trudno było się z owym uczniem nie zgodzić... chociaż z drugiej strony może i powinien był dostać jakąś naganę...

druga historia była budowlana. okazało się, że jednak człowiek człowiekowi cebulakiem niezależnie od okoliczności. nasze przygody z majstrami nierzadko próbowaliśmy tłumaczyć naszym statusem przybysza - że nie znamy nikogo wokół, nie wiemy kto jest fachowcem w jakiejś dziedzinie - no i na niczym się nie znamy, więc można nas robić w ciula. a tu się okazało, że i księdza w katolickim kraju nie oszczędzono... w pewnym sensie było to pocieszające, że nie jesteśmy traktowani gorzej niż - wydawałoby się że "uprzywilejowany" - ksiądz.

aha - gdyby ktoś próbował się zaczaić w krzakach i zapolować na aktówkę księdza z nadzieją na szybki i łatwy zysk, to by się rozczarował. nie, nie dlatego, że ksiądz jest postawnym człowiekiem, ale dlatego, że owa aktówka jest zwyczajnie pusta. wiem, że pewnie ciężko w to uwierzyć, ale tutaj nie ma kopert. nie, ministranci nie przejęli funkcji skarbników. po prostu NIE MA kopert w trakcie kolędy. ani przed kolędą. ani po.

drugi dzień roku - mglisty. aż do godziny 11. mgły pełzały po wzgórzach. w sumie to nadal wszystko jest jakby w wielkiej chmurze dymu. słońce sporadycznie przebija się przez chmury... jakaś niemoc i uśpienie są w powietrzu. tylko dzięcioł niestrudzenie wyżera zawartość karmnika przeganiając co chwilę sikorki. chyba trzeba zainstalować drugą ptasią stołówkę...

moi drodzy:
udało nam się dotrwać do dnia wymiany kalendarza (tym razem nam będzie towarzyszył snoopy).
w tym świeżo rozpoczętym roku życzymy wam jakiejś niezwykłej niespodzianki. i żebyście kiedyś tu zbłądzili na kawę...

Komentarze

Popularne posty