jak to ze słonecznikami było

wszystko zaczęło się w styczniu 2019 roku. trafiłam do grona szczęśliwców, którzy otrzymali przesyłkę z nasionami słonecznika - a wysyłającym był łukasz skop (bez ogródek). na kuchennym parapecie nasiona grzecznie wykiełkowały i jakoś sobie radziły, ale to co się potem zaczęło dziać...

słoneczniki dzieliły swoją skrzynkę wraz z kolorową kukurydzą ozdobną. jesienią ten duet był przefotogeniczny. ale jesień minęła, rok się skończył, a ja byłam jakaś nieogarnięta i nie pomyślałam o zebraniu nasion na kolejny seon...
 
jednak wygląda na to, że słoneczniki są mi przeznaczone - tegoroczna wiosna zaskoczyła mnie słonecznymi samosiejkami. i to nie tylko w skrzyni... w warzywniaku, między marchewkami, również pojawiły się srebrzystowłochate liście. i tak sobie rosły i rosły i rosły i rosły i...
 
 

 
widać ręce? tak, to moje. stoje za słonecznikowym krzakiem. jednym.
 
bardzo mnie cieszyły te słoneczniki, bo kiedy jesień zaczęła wygaszać inne kwiaty, to te nadal dzielnie się trzymały i rozjaśniały widok za oknem. powyższe zdjęcie należy do tych 'na chwilę przed tragedią' - w nocy rozhulał się wiatr (taki, po którym pół dnia się sprząta podwórko). rano czekała na mnie naprawdę przykra niespodzianka - łodyga pękła tuż nad ziemią.

 

 
rośliny nie udało się uratować w żaden sposób - nawet do wazonu nie mogłam wstawić uciętych kwiatów, bo one od razu więdną. ale - co najważniejsze - zanim gałęzie trafiły do kóz, nasiona wylądowały w wiaderku. i z niecierpliwością czekam na przyszły rok. może uda mi się nie zapomnieć o kolorowej kukurydzy...



Komentarze

Popularne posty