inauguracja sezonu zimowego

tak więc... no...
ten tego...

zaczął padać śnieg dzisiaj. było już wprawdzie mroźno od kilku dni, ale śnieg-śnieg pojawił się na dobre dzisiaj. około południa. i tak sobie sypał. i sypał (i sypie do tej pory) (i ma sypać do jutra).

sypał, sypał. ale miejscami trawa jeszcze wystawała (no ta wyższa). więc stwierdziłam, że do kościoła można się wybrać. samochodem.

zwątpiłam przy drugim zakręcie przy kopcu grunwaldzkim. no ale przecież ludzie jakoś funkcjonują... no to pojechałam.

pod górkę kościelną wjechałam ostatkiem rozpędu...

kościół duże okna ma - i widać było przez nie, jak śnieg ciągle sypie. nie wyglądało to dobrze... malowniczo... ale nie dobrze...

zjechałam z kościelnej górki zgarniając sąsiadkę i pojechałyśmy. daleko nie ujechałyśmy... przy próbie pokonania pierwszej górki powrotnej samochód ugrzązł. i koniec. umarł w butach. ugrzązł wprawdzie przy kupie żużlu, jednak żużel nie pomógł - sypałam pod koła, usypałam kilka metrów ścieżki... ale jak tylko śnieg pojawiał się pod kołami - samochód odmawiał współpracy. cóż było roboć? sąsiadce przynajmniej ciepło było w aucie...

telefon po pomoc. lokalną pomoc drogową. czyli po męża z drugim samochodem. grat niesamowity z tej terenówki - ale mimo wszystko jest niezastąpiony.

jaki jest koniec tej historii?
buntownicze auto wylądowało u mieszkańców podnóża feralnej górki. wróciliśmy jedną z pozostałych dwóch dróg powrotnych. łatwo wcale nie było... nadchodząca zima nie zaczyna się dobrze...

ok - mamy pełną zamrażarkę. woda w studni nie powinna zamarznąć. tak więc - jeśli tylko będzie prąd, to ja się mogę nie ruszać z domu aż do wiosny. ale... tak do samej wiosny, 24/7 z dzieciakami w zamkniętym pomieszczeniu... chyba bym wraz z roztopami spłynęła do najbliższego domu wariatów...

Komentarze

Popularne posty