plany na sylwestra

śniegu jak na lekarstwo. jeszcze w wigilię trochę sypnęło - a teraz... deszcz. potrzebne własne naśnieżanie...




ostatni tydzień grudnia - ostatni tydzień roku.

to taki czas, gdy świąteczny szał miesza się z polegiwaniem w fotelu, a serniczek z kapustą; dni się ciągną i plączą, zniechęcenie 'starym' rokiem ustępuje noworocznym nadziejom...

świętowanie w głównej mierze składa się z ucztowania - nie dość, że na stole jest różnorodnie to i dużo. i w niejednym domu wigilijne pierogi są odsmażane aż do końca grudnia. i może mamy tak dość tych wszystkich ryb i barszczyków po tygodniu, że potem przez cały rok nie możemy na nie patrzeć? ale w sumie to jakoś tak jest, że w święta smakują najlepiej...

sylwester na horyzoncie. a jakie mam plany? dzieciaki i zwierzaki nieco zawężają opcje imprezowe - tak więc plany mam głównie kulinarne. może ktoś z was się zainspiruje moim wigilijnym menu i urządzi sobie sylwestrową ucztę...?

przyznam się bez bicia, że zwykle zaopatruję się w dodatkowe opakowanie śledzi, żeby coś z nich zrobić na sylwestra. tydzień grudniowy - tydzień śledziowy. w tym roku na święta wypróbowałam kilka nowych przepisów - między innymi na śledzia. i chyba żurawinowa kombinacja zostanie z nami na dłużej.


śledź z żurawiną

nic skomplikowanego - krojenie i mieszanie. a składniki? oto one:
- śledzie (tzw. matjasy) - wymoczone i pokrojone,
- suszona żurawina,
- cebula - pokrojona w piórka lub drobniej,
- pieprz - mielony lub ziarnisty,
- goździki - mniej-więcej 2 sztuki na jeden płat śledzia,
- nać pietruszki - świeża lub mrożona lub suszona - posiekana,
- olej do zalania wszystkich powyższych dobroci.
i tyle. muszę przyznać, że te śledzie nie dość, że są dobre - to jeszcze fajnie wyglądają. połączenie białej cebuli, zielonej naci i czerwonoróżowej żurawiny jest wyjątkowo świąteczne.


kolejną nowością na moim świątecznym stole były paszteciki. chciałam coś innego do barszczu niż pierogi - zwłaszcza, że moje dzieciaki mało pierogowe, a wypadałoby, żeby jednak coś odświętnego zjadły. tak więc - paszteciki z ciasta drożdżowego z różnymi nadzieniami okazały się zbawienne. a poza tym - pyszne. a w wersji na ciepło - po prostu fantastyczne. zniknęły tak szybko, że nie zdążyłam nawet zdjęcia zrobić. i chyba nowy rok też przywitamy z pasztecikami w ręku...

paszteciki

składają się z:
- 250 ml ciepłego mleka
- 3 dag świeżych drożdży lub opakowania (7 g) drożdży suszonych
- 1 łyżki miodu lub cukru
- 2 i 1/3 szklanki (350 g) mąki pszennej
- 1/2 - 3/4 łyżeczki soli
- 3 żółtek
- 100 g masła - miękkiego

a żeby je zrobić:
- najpierw drożdże mieszamy z miodem w garnku/misce. dodajemy ciepłe mleko i 3 łyżki mąki, mieszamy i odstawiamy (najlepiej pod przykryciem) na 10 minut - mikstura ma zacząć się pienić.
- dodajemy sól i mąkę - ciasto zrobi się naprawdę gęste. można je zacząć wyrabiać ręką. ja się poddałam i wykorzystałam maszynę do chleba.
- dodajemy po 1 żółtku. i ciasto wyrabiamy tak długo, aż nie będzie miało grudek.
- na koniec dodajemy po kawałku masła, cały czas gniotąc ciasto. ostatecznie ma być gładkie, lśniące i łatwo odchodzące od pojemnika, w którym się znajduje.
- tak przygotowane ciasto przykrywamy i zostawiamy do wyrośnięcia - na około godzinę.
- potem ciasto wykładamy na oprószony mąką blat (mozna jeszcze trochę pougniatać) i wałkujemy na grubość plus-minus centymetra. najlepiej uformować w prostokąt.
- ciasto teraz kroimy - może być na dwie części, może być na trzy, a może być i na 4. mają wyjść paski o zbliżonych wymiarach. ja zrobiłam 3.
- wykładamy nadzienie - dowolne. tegoroczne paszteciki zrobiłam z samym masłem, z masłem i kminkiem oraz z kapustą z grzybami. można oczywiście dać farsz leśno-grzybowy lub pieczarkowy, sypnąć ziarna lub przyprawy (czarnuszka, majeranek, czosnek...) - cokolwiek nam pasuje do wigilijnego stołu. nikt nie broni zrobić nawet na słodko z cynamonem lub rodzynkami... jedno ciasto - wiele możliwości.
- po ułożeniu nadzienia zwijamy (w miarę możliwości) ciasno rulonik i zlepiamy brzeg - i tym brzegiem do dołu układamy na blaszcze wyłozonej papierem - najlepiej tej dużej z piekarnika.
- następnie: albo zostawiamy wszystko tak, jak jest i pieczemy długie buły albo przechodzimy do formowania pasztecików. w tym celu kroimy ruloniki na kawałki o szerokości 5-9cm - szerokość zależy od tego, jak duże chcemy mieć pojedyncze porcje. nie chodzi o to, żeby odkrawać teraz kawałki i formować z nich pojedyncze bułeczki - po prostu nacinamy ciasto, żeby potem łatwiej było je rozdzielić.
- wierzch można posmarować żółtkiem roztrzepanym z mlekiem, ale nie jest to niezbędne.
- odstawiamy paszteciki na 30-45 minut do wyrośnięcia, po czym pieczemy około pół godziny w 180 stopniach - mają zacząć się rumienić.


miodowy murzynek z powidłami

tak naprawdę to można pominąć powidła. ciasto samo w sobie jest pełne cudownych smaków. ale jakoś nie mogłam przestać myśleć o słoikach w piwnicy podpisanych 'śliwka w czekoladzie'...

potrzebne będą:
- 200 g gorzkiej czekolady
- 6 jajek - białka oddzielone od żółtek
- 150 g miękkiego masła
- 1 opakowanie cukru waniliowego
- 200 g miodu
- 150 g mąki
- 2-3 łyżki kakao
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 3/4 łyżeczki aromatu rumowego lub 2 łyżki rumu
- ewentualnie cukier puder
- ewentualnie powidła śliwkowe
- ewentualnie polewa czekoladowa

wykonanie:
- czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej lub po prostu w małym garnku/na patelni ciągle mieszając.
- masło utrzeć z cukrem waniliowym na puszystą masę. dodać miód, a potem (ciągle miksując) dodawać po jednym żółtku (jeśli będą wpadać po dwa to też nie tragedia). dodać przestudzoną czekoladę.
- dodać mąkę, kakao, cynamon, proszek do pieczenia i rum.
- białka ubić na sztywną pianę i dodać do czekoladowej masy.
- ciasto przełożyć do niedużej blachy - np. keksówki. piec około godziny w 180 stopniach.
- po wyjęciu ciasta z piekarnika odczekać chwilę aż przestygnie. można je wtedy przekroić i przełożyć powidłami. na koniec można oprószyć cukrem pudrem (ciasto wygląda wtedy naprawdę zimowo) lub polać polewą czekoladową (wersja dla absolutnych miłośników czekolady, bo ciasto jest kakaowe do kwadratu).




niekwestionowanym królem stołu jest serowiec ciotki zenki - przepis znajduje się w wielkanocnym wpisie.




śledzie z gorczycą

pamiętam dzień, w którym je poznałam... było to na spotkaniu wigilijnym w warszawskiej fundacji 'hej, koniku!'. impreza zrzutkowa - każdy coś przynosił. z racji braku kuchenki barszcz podgrzewaliśmy w czajniku elektrycznym. na zewnątrz było cimno i zimno. i oto pojawiły się śledzie... ogniście czerwone. droga joanno! wiedz, że od tamtego roku twoje śledzie towarzyszą mi w każde święta! przepis zgubiłam, proporcji nie pamiętam, ale co roku robię 'na czuja' i niezmiennie je uwielbiam.

składniki:
- śledzie (matjasy) - wymoczone i pokrojone
- cebula - pokrojona w piórka
- ocet winny
- koncentrat pomidorowy
- ziele angielskie
- pieprz ziarnisty
- olej
- gorczyca
- liść laurowy

przygotowanie:
- cebulę zeszklić na oleju - nie dopuścić do zbrązowienia.
- sypnąć nieco gorczycy, kilka kulek ziela angielskiego i pieprzu, i ze 2-4 liście laurowe. przemieszać.
- dodać koncntrat pomidorowy - tak, żeby zrobił się z tego (dość) gęsty sos, zagotować.
- dodać ocet i wyłączyć palnik. a ile tego octu? no... powiedzmy ze 2-3 łyżki na szklankę sosu. trzeba spróbować. sosik ma być nieco octowy. można ewentualnie przełamać trochę octowość odrobiną cukru (ale zdarzyło mi się to uczynić tylko raz).
- wystudzonym sosem przekładać warstwy śledzi, odstawić do lodówki.




zimne ognie na sylwestra już czekają. prognozy mało optimistycznie pokazują deszcz...

a dzisiejszy wieczór - niespokojny. od zachodu niesie się szczekanie psów. wcale nie trzeba się mocno wsłuchiwać, żeby pomiędzy psim ujadaniem usłyszeć wycie wilków. zdecydowanie wolałabym, żeby to były serenady do księżyca, a nie okrzyki wojenne...


Komentarze

Popularne posty