weekendowy survival

kulturalnie rzecz ujmując:

wieje.

a wszystko zaczęło się w sobotę przed świtem. pojawił się wiaterek, który po kilku minutach świstał już w okiennych szparach. ledwie minęła godzina 6, a światło w kuchni kilka razy zamrugało, po czym zniknęło. gdy do południa nie wróciło, zapadła decyzja o podróży do rzeszowa (2x40km) po jakiś agregat prądotwórczy. na wzgórzu wszystko działa na prąd - gazu ni ma, piec grzejący wodę potrzebuje prądu tak samo jak pompa w studni, kuchenka i cała reszta sprzętów. niestety w domu okazało się, że wprawdzie agregat ma na pudełku wypisane bardzo dobre parametry, jednak sprzedawca zapomniał powiedzieć, że wszystko należy podzielić przez 3, bo sprzęt jest na 3 fazy. krótko mówiąc - na ustrojstwie za kilka stów można sobie co najwyżej podładować telefon. co więcej - sklep, z którego pochodził agregat, był czynny do godziny 14. wieczór nadchodził wielkimi krokami, a lokalny elektryk nadal nie wiedział ani co się dzieje, ani kiedy należy się spodziewać powrotu prądu. samotny człowiek zadowoliłby się grzanką z kominka - ale dwójka kaszlących dzieciaków wymaga jednak podniesienia standardów... plan działania zakładał kolejny (2x40km) wypad do rzeszowa po kolejny agregat, tym razem z jakiegoś długootwartego marketu. na szczęście - po blisko 12 godzinach nieobecności - elektryczność wróciła.

niedziela była wprawdzie słoneczna, ale prognoza pogody nie była optymistyczna. popołudniu telefony się rozbrzęczały od smsowych ostrzeżeń, żeby zabezpieczać dobytek i nie chować się pod drzewami. a po północy...

po północy nie było możliwości zmrużenia oka. bezustanny huk i świst. wiekowe drzewa robiły skłony niczym prima baleriny. deszcz walił o szyby jakby kto kamieniami rzucał. myśl o tym, że dom jest ubezpieczony, wcale nie pomagała... gdy zaczęło świtać, można było cośkolwiek zobaczyć. tak więc...

drzwi foliaka się otworzyły - na szczęście od zawietrznej strony, ale i tak trzeba było jak najszybciej je zamknąć. sławojka - wywrócona. betoniarka (!) - wywrócona. rower dzieciaków wraz z drewnianym krzesłem ogrodowym zatrzymał się na samochodzie, a stolik wraz z drugim krzesłem poleciał kawałek dalej, przy czym stolik się uszkodził.

i gdy tak liczyłam straty, pojawiła się nagle wielka biała chmura - a właściwie chaotyczne stado bocianów ewakuujące się do ciepłych krajów... ...mimo zabezpieczeń, wiatr wydarł stos styropianu... część zatrzymała się na płocie. reszta po-------------szybowała w kierunku wschodzącego słońca...

...i tylko kołtun siedział niewzruszony na dachu swojej budy, od czasu do czasu zmieniając pozycję na leżącą...





Komentarze

Popularne posty